A jak już jesteśmy przy ochronie, to ja dam ci podarek. Kotka. Będziesz go karmił, czesał i codziennie głaskał, bo kotek to bardzo lubi. Za to jak ktoś przyjdzie ciemną nocką, żeby ci poderżnąć gardło, to kotek go zeżre.
Ewa Białołęcka, Tkacz iluzji
Koty chodzą po ludziach.
Wydarzenia
o których tu opowiem, miały miejsce parę lat temu, pod koniec
wyjątkowo zimnego października, w czasie pełni księżyca.
Było bardzo wcześnie.
Za oknem panowały jeszcze ciemności, szczelnie wypełnione dymem białych
mgieł. Atramentowa czerń nieba powoli i mozolnie wycofywała się
na zachód. Księżyc, idealnie okrągły w swej pełni, balansował
gdzieś na granicy nocy i dnia, stopniowo blednąc wraz
z nadchodzącym świtem. A potem nastała prawdziwa, jesienna
ulewa, która przywlekła zza horyzontu wielkie kłęby stalowoszarych chmur
i zaprzęgła do pracy wszystkie podległe sobie żywioły. Ogołocone
z liści konary drzew wyginały się gwałtownie w takt podmuchów wiatru.
Deszcz zacinał, a zawierucha unosiła ze sobą te drobinki wody,
sprawiając że powietrze było ciężkie i przesycone wilgocią.
Gdzieniegdzie dało się dostrzec stada gawronów rozpaczliwie szukających
schronienia. Srogie wietrzysko targało nimi niemiłosiernie, jakby ptaki były
zrobione z papieru.
Jeden z podmuchów
musiał zabłąkać się w kominie mojego domu i obudziło mnie jego
cichutkie pogwizdywanie. Zupełnie jak rozszalała bestia, która dokazuje
na otwartej przestrzeni, ale złapana w pułapkę traci rezon
i piszczy żeby ją wypuścić.
Deszcz w końcu
przestał padać, a huk wichru zastąpiła cisza, przerywana
tylko monotonnym kapaniem. Powietrze nie stało się wcale rześkie
a raczej zbutwiałe i lepkie. Mimo niesprzyjającej, dusznej aury
wybrałam się jednak do lasu na grzyby.
Czarne, śliskie pnie drzew
ociekały wodą. Protektory butów miałam pełne błota i rozpadających się,
brunatnych liści. Był to koniec grzybowego sezonu. Pod krzakami jagód
kryły się ostatnie, trącone pierwszym mrozem i już lekko nadbutwiałe
podgrzybki. Kiepska to zdobycz, rzekłbyś niegodna łowcy, dobra tylko do przygotowania
pożegnalnej uczty, by zanim spadnie śnieg, po raz ostatni
poczuć w ustach smak jesieni.
Trafiłam do młodnika
pełnego dość wysokich, cienkich brzózek oraz małych sosenek tworzących
zwarty, mokry i kłujący gąszcz. Miałam już w koszu opieńki
na obiad i na kolację, więc chciałam wracać do domu,
kiedy nagle moją uwagę przykuło nieduże, płowobrązowe zwierzątko, które
przebiegło w poprzek piaszczystej drogi. W środku lasu, parę
kilometrów od najbliższych zabudowań, pod korzeniem starej, wywróconej
sosny… siedział kot. Siedział i nasiąkał wilgocią. Był tak chudy,
że widziałam jego kręgosłup wyraźnie zarysowany pod skórą
u nasady ogona. Z nosa zwisały mu wielkie bąble zielonego
kataru, sięgające aż na brodę.
Zabrałam go do domu.
W ogródku podbiegł do rosnącej pod świerkiem pieczarki, złapał
ją zębami za trzonek, wyrwał z ziemi i zaczął zjadać.
Grzybowy kot był widać bardzo głodny. Z początku mieszkał w piwnicy
koło pieca, bo moja już stareńka, odziedziczona po babci kocica –
histeryczka, dostała napadu szału na jego widok. Weterynarze spisali
znajdę na straty, ale przeżyła i zaczęła tyć. Odrosło jej futro
i wąsy, które poprzednio się ukruszyły. Zmieniły się też proporcje ciała,
które teraz jest znacznie okrąglejsze i zazwyczaj śpi zwinięte w kłębek
na środku pościeli.
Mój drugi kot,
wspomniany wcześniej wariat, nie grzeszył urodą. Szczęka zapadnięta
na skutek usunięcia większości zębów, zdeformowane prawe ucho
i niedosłuch, wiszący brzuch, sucha klatka piersiowa, krzywe łapy,
kaczkowaty chód i oślizgłe, miejscami wyżarte, ościste futro.
Nie wyglądała zbyt sympatycznie. Nie, nie… w tym przypadku pozory
nie mylą. To bardzo cwane, żarłoczne, a chude jak pół kota
chucherko wcale nie skrywało w sobie ciepłej duszy mruczka wylegującego
się przy piecu. Charakter miała nieciekawy. Zamiłowanie do deszczu
i wiatru, diaboliczne wrzaski których nie powstydziłby się
potępieniec w piekle i skrajny egoizm. Tak, to była moja kicia,
bardzo stary egzemplarz klasycznego dachowca. Jak na czarnego kota
przystało, przetrzymała wiele niebezpieczeństw, w tym sąsiedzką próbę
otrucia.
Była lekka, wysuszona, dobrze zakonserwowana warfaryną i śmietaną. Lubiła leżeć łapami do góry i udawać zagryzioną mysz, ale myszy już nie łapie… i dobrze, bo przynosiła je żywe i wypuszczała w piwnicy… a potem nie mogła znaleźć. Mimo ewidentnych wpadek kulturalnych i łowieckich, była bardzo inteligentna oraz przywiązana do ludzi z którymi żyła… no i na tyle stuknięta, że mianowałam ją patronem mojej strony. Tak więc obecny tu duchem Czarny Kot opowiada o sprawach niezwykłych, ukrywanych, niewyjaśnionych. Łowi sekrety i wyciąga na światło dzienne tłuste myszy tajemnic. Jest wytrwałym poszukiwaczem i dyskretnym informatorem, który pozyskane wiadomości oraz efekty dociekań, przekazuje swoim czytelnikom.
A teraz wypadałoby powiedzieć coś o sobie…
Ulubione filmy: Imię Róży 1986; Dziewiąte Wrota 1999; Sherlock Holmes 2009; Kruk 1994; Towarzystwo wilków 1984; Nieustraszeni pogromcy wampirów 1967; Władca Pierścieni, trylogia 2001, 2002, 2003;„Hobbit: Niezwykła podróż” (2012), „Hobbit: Pustkowie Smauga” (2013), „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii” (2014), Mumia 1999; Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii 2015; ‚Allo ‚Allo! 1982-1992
Ulubione książki: Mistrz i Małgorzata; Sklepy Cynamonowe; Jeździec na siwym koniu; Faraon; Anhelli